Można tańczyć wszędzie, dowolnie, bez techniki, z małą ilością figur i nie będąc osadzonym w muzyce. Oczywiście, można. To jednak nie jest moja filozofia tańca. I nie osądzam, bo każdy z tanga czerpie inny rodzaj satysfakcji.
Dla mnie satysfakcja bierze się z dobrej techniki. Nie jest to technika ani łatwa, ani przychodząca bez krzty wysiłku. To technika trudna. Nie ma co ukrywać. Wszystko trzeba przećwiczyć, sprawdzić, i osadzić w swoim ciele. Samo zapamiętanie mechaniki ruchu na nic, kiedy ciało będzie pracowało przeciwko nam.
Są figury, nad którymi pracowaliśmy godzinami. I wiem, że nie są idealne. Tylko po co ta praca, zapytacie? Dzięki niej mam nie tylko łatwość zatańczenia, świadomość ruchu, ale i pewnego rodzaju pewność. Pewność, która pozawala mi na swobodę tańczenia. Z niej bierze się radość i satysfakcja. Kiedyś Kasia Press powiedziała, że „najładniejszy ozdobnik, to poprawnie wykonany krok”. I kiedy tak obserwuję pary tańczące na światowym poziomie wiem, że jest to absolutna prawda. To dzięki temu mamy tę miękkość, soczystość i swobodę ruchu, którą tak podziwiamy.
Wiem też, że dużo pracy przed mną. I to jest odświeżające, bo wiem, że ta historia nigdy się nie kończy. To praca również nad swoją psychiką, zaangażowaniem, przezwyciężaniem swoich ograniczeń. Sprawdzianem wierności zarówno tangu, jak i samemu sobie.